Dzisiejsza data:

biogram

           Pochodziła z Tarnowa, urodziła się w Charkowie, gdzie pracował jej ojciec. Do drugiej wojny światowej mieszkała w Warszawie, Nowym Sączu, Brześciu nad Bugiem, Wilnie i na powrót w Warszawie; te częste przeprowadzki rodziny wymuszone były pracą jej ojca. Maturę zdała w Warszawie i tam też, na Uniwersytecie Warszawskim, rozpoczęła studia socjologii i dziennikarstwa, przerwane wybuchem wojny. W czasie nauki w gimnazjum i podczas studiów czynnie działała w harcerstwie żeńskim, osiągając stopień harcmistrzyni. Wybuch drugiej wojny światowej zastał ją we Lwowie, szybko jednak udało się jej powrócić do Warszawy, gdzie zaangażowała się w walkę podziemną. Po aresztowaniu i straceniu męża w obozie koncentracyjnym Auschwitz, wyjechała do rodziny do Tarnowa, skąd szybko trafiła do „lasu”, do oddziału partyzanckiego Armii Krajowej. Walczyła w I Batalionie 16pp AK „Barbara”; brała udział między innymi w zwycięskiej bitwie pod Jamną (gmina Zakliczyn).

           Po wojnie ukończyła Studio Aktorskie przy Teatrze im. Juliusza Słowackiego, Wydział Aktorski w krakowskiej Państwowej Szkole Dramatycznej (studiowała razem z Gustawem Holoubkiem, Haliną Mikołajską i Aleksandrą Śląską) oraz reżyserię dramatu w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego. Kształciła się pod kierunkiem wybitnych artystów - pedagogów: Juliusza Osterwy, Władysława Woźnika, Karola Frycza i Teofila Trzcińskiego. Debiutowała rolą Pani Nocy w Niebieskim ptaku Maurice'a Maeterlincka w reż. Marii Billiżanki w Teatrze dla Dzieci 'Wesoła Gromadka' w Krakowie. Przez lata pracy stworzyła w teatrze wiele wybitnych kreacji. W swojej karierze zagrała kilkanaście ról filmowych, miała w swoim dorobku także kilkadziesiąt ról w spektaklach Teatru TV. Przez lata pracowała jako wykładowca i profesor w krakowskiej PWST, przez krótki okres pełniła też funkcję prorektora. Do jej najbardziej znanych uczniów zaliczali się Kalina Jędrusik, Zbyszek Cybulski, Bogumił Kobiela, Leszek Herdegen oraz reżyser Jerzy Grotowski.

            Pochowana na Starym Cmentarzu w Tarnowie.

O sobie:

Należę do pokolenia aktorek, które wielki Karol Frycz uczył nawet takich rzeczy, jak odrzucanie trenu w sposób aktorski - mówiła. - Bo w zawodzie bardzo ważne było także rzemiosło.

("Dziennik Polski" 2006, nr 59)

O Kalinie Jędrusik:

Dla mnie zawsze była dziewczyną, która była urodzoną aktorką. Wszystko co proponowała - już jako studentka - okazywało się twórcze, a zarazem niebanalne. Z jednej strony szalenie otwarta i towarzyska, z drugiej strony miała swój własny, zamknięty świat. Ten świat, do którego niewielu miało dostęp, znajdował się gdzieś pomiędzy nią a wciąż otwartym lusterkiem. W tym lusterku nieustannie przeglądała się na zajęciach. Pluła na szczoteczkę i malowała niebotycznie długie rzęsy. Ta zalotna dbałość o robiony podczas zajęć makijaż, wcale nie przeszkadzała w przytomnym w nich uczestnictwie. Wywołana do odpowiedzi, perfekcyjnie odpowiadała na pytania, by po chwili z powrotem smarować te swoje rzęsiska.

Zbigniew Cieślar:

Pani profesor Halina Gryglaszewska była opiekunem roku. Kobieta, której my, dojrzali mężczyźni, baliśmy się jak ognia. Tylko spojrzała, a my już staliśmy na baczność. Na pierwszym roku wytworzyła między nami ogromny dystans. Później powiedziała, że zrobiła to specjalnie. Bo jej pierwszy rok jako wykładowcy w szkole teatralnej to był rok Zbyszka Cybulskiego i Kobieli, i ona się tak zżyła ze swoimi studentami, że gdy odeszli, poczuła ogromną pustkę i dziurę. Nie chciała po kolejnych czterech latach przeżywać tego znowu i dlatego postawiła taką barierę na początku, a potem lekko popuszczała. Na spektakl dyplomowy zimą przygotowaliśmy Młyn Lope de Vegi - bardzo roztańczone, rozśpiewane przedstawienie. Pani profesor przyszła za kulisy scenki szkolnej na Warszawskiej, postawiła butelkę wina i mówi: "To będziemy pili po odbiorze dyplomów i ja proszę, żeby skończyć z tytułem pani profesor, proszę do mnie mówić pani Halino, a kto się pomyli, to wrzuci do skarbonki 5 złotych. Po obronie pracy będzie pula na świętowanie". Nikt się nie pomylił, ale ta skarbonka była na koniec pełna. To było nie do pomyślenia, żeby do Zeusa groźnego powiedzieć: "pani Halino". Nikomu to nie przeszło przez gardło. Pamiętam też nasze ostatnie spotkanie. Poszliśmy do niej razem z kolegą i dwie godziny rozmawialiśmy na różne tematy. Była w świetnej formie. Na koniec mówi do mnie: "Wiesz, kilka razy użyłeś słowa fajnie, nie podoba mi się to". Cała ona, mimo 90 lat, genialna!

Lena Szatkowska „Tygodnik Płocki” 26 września 2014

O Gryglaszewskiej w Hamlecie Jan Kott pisał, że była wstrząsająca.

Miała piekielne wnętrze. Przeszła przez namiętność, zbrodnię i milczenie - notował. - Musiała w sobie stłumić wszystko. Ale pod jej spokojem czuje się wulkan.

"Przegląd Kulturalny" 1956, nr 41

W Polonezie Gryglaszewska zinterpretowała postać na przekór wyobrażeniom o władczyni Rosji:

Szczególnie uderza jednak w tej roli oddemonizowanie postaci Katarzyny, która nie zachłystuje się swoją siłą, ale czyni z niej użytek z okrutną skutecznością - jako wyrastająca ponad swe otoczenie stara, samotna kobieta, lękająca się śmierci - pisał Krzysztof Pleśniarowicz.

"Dziennik Polski" 1981, nr 141

Jej Klara była z kolei pełna wewnętrznego piekła skrywanego pod płaszczykiem zimnej powierzchowności.

Gryglaszewska (...) imponuje precyzją gestu, czystością głosu, perfekcyjną oszczędnością scenicznego zachowania się - notował Kazimierz Kania.

"Kierunki" nr 18, 1989

W Teatrze Telewizji jednym z jej największych osiągnięć stała się rola Matki w Niespodziance Karola Huberta Rostworowskiego w reżyserii Jana Świderskiego (1978). Gryglaszewska podniosła chłopską tragedię rodzinną do wymiaru uniwersalnego.

Matka Gryglaszewskiej miała w sobie wielkość i (...) dostojeństwo antycznych bohaterek - pisała Krystyna Zbijewska. - A że zdołała artystka tę wielkość i dostojeństwo wydobyć, z prawdą i naturalnością ukazać w prostej wiejskiej kobiecie, to zasługa jej sztuki aktorskiej, łączącej w sobie znakomity warsztat z głębokim przemyśleniem roli i emocjonalnym jej przeżyciem.

"Teatr" 1980, nr 8

Gdy na koniec „Kordiana” w Teatrze im. Słowackiego przygotowanego na modłę Janusza Wiśniewskiego, jak swoisty taniec dziwacznych lalek […], nestorka scen krakowskich cudownym głębokim altem mówi „Testament mój”, jesteśmy w teatrze bezbłędnego słowa, którego już nie ma. Pewnie z naszymi dzisiejszymi temperamentami nie wytrzymalibyśmy w wymiarze całowieczornym takiego teatru, ale jego kształt za wszelką cenę, choćby w takiej miniaturze, powinniśmy przechować dla siebie i następców. Bo zbiedniejemy – pisał w recenzji z tego przedstawienia dla tygodnika „Polityka” Jacek Sieradzki.