Karol Chłapowski

(22 XI 1841 Czerwona Wieś – 21 III 1914)

szlachcic, ziemianin

rodzina

syn Stanisława Teodora Marcina Chłapowski z Chłapowa h. Dryja (1796-1863) i Henryki Dzierżykraj Morawskiej z Chomęcic h. Drogosław II (1815-1863)

rodzeństwo: Maria (1834 – 1870); Paula (1836 – 1863); Maciej (1837 – 1883), żona Maria Horvatt h. Pobóg; Teresa (1839 – 1841); Anna (1843 – 1919), mąż Kazimierz; Jan (1845 – 1845); Franciszek (1846 – 1923), żona Maria Łubieńska; Michał (1848 – 1902), żona Maria Sadkowska; Józef (1852 – 1915), żona Teonia Woroniecka; Ludwik (1858 – 1875)

biogram

           Rozpoczął edukację we Francji, ale na wieść o wybuchu powstania styczniowego powrócił i walczył w oddziale Mariana Langiewicza za co został skazany i osadzony w więzieniu na 20 miesięcy, przebywał między innymi w mającym bardzo złą sławę więzieniu Moabit w Berlinie.

           W Polsce pracował jako dziennikarz, literat, współzałożyciel i redaktor czasopism, był między innymi redaktorem liberalno-nacjonalistycznej gazety „Kraj”.

           W 1866 roku poznał będącą na występach gościnnych w Poznaniu Helenę Modrzejewską, którą dwa lata później poślubił, ślub odbył się 12 IX 1868 w Krakowie w kościele św. Anny. Chłapowscy wraz z grupą przyjaciół (między innymi Henrykiem Sienkiewiczem) wyjechali do Stanów Zjednoczonych, do Kalifornii. Tam jego aktywność przebiegała dwutorowo, z jednej strony zajmował się farmą, której był właścicielem, z drugiej asystował Modrzejewskiej w trakcie jej amerykańskich występów.

         Pochowany na Cmentarzu Rakowickim (Pas 54, rząd północny, miejsce 13).

Listy

List Karola Chłapowskiego, męża Heleny Modrzejewskiej, do siostry, Anny Chłapowskiej

Anaheim, Kalifornia, 18 listopada 1876 roku

Kochana Aneczko!
Nie wiem, czy moje listy dochodzą do Was, bo jakoś od Was już dawno wiadomości nie miałem, a prócz tego wiem prawie z pewnością, że list na 14 stron, który pisałem do Frania, zaginął w drodze. Poczty bowiem są tu jeszcze trochę w pierwotnym stanie.
Jesteśmy tu już od miesiąca w Anaheim, gdzieśmy wynajęli domek z ogrodem i gdzie żyjemy czysto po amerykańsku. Co do zdrowia, tom jeszcze nigdy w życiu tak zdrów nie był. Od czasu wyjazdu z Europy raz tylko głowa bolała w N. Jorku. Helcia także dotąd doskonale się miewa. Bardzo zmężniała i utyła. Obu [!] nam morze nadzwyczaj posłużyło, toteż jesteśmy zakochani w oceanie. W San Francisco siedzieliśmy 3 tygodnie, gdzie musieliśmy przygotowywać jeszcze pole do występów Helci. [...]
Dziwna to ta Kalifornia, taka mieszanina cywilizacji z pierwotnym stanem natury. Jesteśmy tu już prawie na samym krańcu osiedlonych okolic. O 10 mil angielskich, czyli o dwie polskie mile na wschód są góry, a za górami pustynia, gdzie już ludzi nie spotkasz — rodzaj Sahary. O 13 mil angielskich, czyli 2,5 mil polskich na zachód mamy Ocean Spokojny, a wokoło nas step, na którym rzadko tylko bieli się farma. Dużo tu jest Indian, ale cywilizowanych przez dawnych misjonarzy katolickich, bardzo dobrzy ludzie i najlepsi robotnicy. Tutaj do służby to używa się tylko ludzi farbowych [!], tj. Chińczyków, Indian lub Murzynów, i to tak: do kuchni i pralni — Chińczyków, do koni i do winnicy — Indian, a do dzieci — Indianki, zaś Murzynów to tylko do parady, bo są drodzy i dość leniwi. Także dużo tu jest Meksykanów z dawnej ludności. Są tu także mieszańce, nieźli ludzie, lecz dzicy trochę i próżniacy. Masa tu jest narodowości w tym małym Anaheim, jak zresztą w całej Kalifornii. W ogóle Kalifornijczyk jest bardzo odmienny od Amerykanów z zachodu, stokroć sympatyczniejszy. Może to ten łagodny klimat i ta bogata natura tak dobrze wpływa na ludzi. […]
Chciałbym Ci opisać nasz klimat, ale to trudno; mało odmienny w zimie i w lecie, tylko że w zimie masz kilkanaście dni deszczów. W nocy, a mianowicie koło 2-ej aż do 6-tej rano jest dość chłodno, ale za to o 8-mej już masz tak ciepło jak u nas w czerwcu. W samo południe przychodzi dzień w dzień wietrzyk od morza, który nie dozwala skwarowi dokuczać. Jedyna tu ciężka rzecz, to wiatr tak zwany Santa Ana Wind, który się zjawia z 2 lub 3 [razy] do roku i jest bardzo parny i gorący, rodzaj sirocco, lecz nie trwa nigdy dłużej nad kilka godzin. Teraz, w połowie listopada, mamy przed domem kwitnące róże i heliotropy, pomarańcze i cytryny okryte owocem itd.
Ja tu co dzień jeżdżę konno na mustangu, który mnie kosztuje 15 dolarów, albo Helcię wywożę w małym buggy jednokonnym. Także i poluję dużo, bo tu miliony zajęcy, kuropatw, bażantów itd. Dzikie zwierzęta tutejsze niestraszne, tylko jeden grizzli, czyli szary niedźwiedź, ale tych już bardzo mało. Od ludzi także strachu nie ma, nikt tu nie zamyka drzwi — czasem wszyscy wyjadą z domu i dom stoi otwarty przez kilka dni i nikt nic nie ukradnie. A przecież policji nie ma, ale za to jak ktoś co zrobi, to go wszyscy ścigają i sami ukarzą. Naturalnie w wielkich miastach jest gorzej, ale ja tu mówię o życiu wiejskim.
W domu mamy dużo zajęcia, gdyż innych sług prócz Anusi nie trzymamy, a ona sama dotychczas wprawdzie bardzo chętna, ale za to jest ogromnie powolna i idealnie głupiutka. Helcia więc, ucząc się ról, sama gotuje. [...]
Ściskam Cię już, kochana Aneczko, pisz jak najczęściej, bo tu strasznie nam tęschno [!] za Wami. Wszystko tu by było śliczne, gdyby nie żal za kilku drogimi sercu istotami, które tak daleko od nas. List, jeżeli natrafi na dobry statek i w samą porę wyjdzie, może iść nie dłużej jak 22 dni — nie otrzymujemy go wszakże zwykle przed miesiącem. [...]
Ściskam Cię jeszcze raz z całego serca wraz z Twoimi dziatkami i mężem.
Wasz Karol

Korespondencja Heleny Modrzejewskiej i Karola Chłapowskiego, t. 1, Państwowy Instytut Wydawniczy 1965, s. 356–358.

 

List Karola Chłapowskiego, męża Heleny Modrzejewskiej, do Szymona Bendy

Warszawa, 14 października 1870 roku

Kochany Szymciu!
Temu 10 minut, odebrałem Twój list: obawiając się nowin smutnych, w tym czasie tak zwykłych, przeczytałem go naprzód sam, później przeczytałem go Helci, a potem powtórzyłem go w obecności Babci [Józefy Bendowej], Stasi i Dolcia. Wszyscyśmy Ci najserdeczniej wdzięczni za ten doskonały liścik, o którym przez tydzień przynajmniej rozmowa będzie rozweselała nasze trochę przygnębione umysły.
[...] Ja niestety nie mam Ci nic wesołego do doniesienia. [...]
Biedna moja Helcia, która dotąd nie mogła powrócić do sił po zbytnim zmęczeniu w letnich występach gościnnych — nasamprzód zaczęła tu cierpieć na mocne ataki rumatyczne [!] w głowie, dzięki przeciągom nowego letniego teatru. Ledwo te trochę ustały, dostała jakiegoś gastrycyzmu — mimo to przez tydzień lub więcej trzymała się jakoś, aż wreszcie choroba powaliła ją o łoże. Przez sobotę i pierwsze dni tego tygodnia bardzo mocno była chorą, przedwczoraj było lepiej, ale wczoraj znowu gorzej — dzisiaj jeszcze nie wiedzieć, jak będzie. Jest to gorączka na wpół gastryczna, a wpół kataralna — dodaj do tego jeszcze jej stan nerwowy, już w normalnym stanie zdrowia tak rozwinięty, a wyrozumiesz łatwo, że jesteśmy bardzo zaniepokojeni. Lekarze w pierwszej chwili obawiali się, czy co gorszego się z tego nie rozwinie — ona sama, mając głowę nabitą wiadomościami o Heni, obawiała się tyfusu — lecz dzięki Bogu zawczasu temu [!] przerwano, dając jej bardzo silne lekarstwo na wymioty, które jej znacznie ulżyło. Bądź co bądź wątpię, aby przed tygodniem mogła wychodzić. [...]
Przepraszam Cię za tak smutny list i ściskam Cię serdecznie wraz z całą rodziną. Pisz do nas, jak tylko możesz,
Twój 
Karol Chłapowski

Korespondencja Heleny Modrzejewskiej i Karola Chłapowskiego, t. 1, Państwowy Instytut Wydawniczy 1965, s. 175–177.