Dzisiejsza data:

Wiktor Woroszylski

I. 

Jakże się bali, ach jakże

drżeli na wichrze porannym,

co dmuchał w okiennic żagle,

kiedy domy odpływały.

Dokąd, dokąd, o Cesarstwo,

Popycha cię osiem wiatrów?

Wraz z francjózefową Austrią

utonie emeryt Kraków.

Jest rok dziewięćset dwunasty,

świt we mgle listopadowej.

..Panie radco, panie radco,

Czy pan słyszał kroki owe?"

 

Dwóch ich było. Jeden niższy,

z bródką, nieco zgarbiony,

drugi - wysoki, barczysty,

ciemnowłosy i młody.

Dwóch ich było, a mnie się

wydawało, że tysiąc

krwawe sztandary niesie

i barykady w mieście

stawia - i krok ich słyszą

mury, znużone ciszą.”

 

Panie radco, panie radco,

to nie był krok zwykłych ludzi,

na Plantach wrony kraczą,

to był krok Rewolucji!”

 

Jest rok dziewięćset dwunasty,

świt we mgle listopadowej.

Stu kościelnych wieżyc zastygł

dziwny kontur nad Krakowem.

 

- Nie ten obraz, historio,

zachowasz na swych kartach!

W nowe hasła się zbroją

proletariackie gardła,

w proletariackich pięściach

siła się wielka gromadzi,

proletariackie przedmieścia

czekają na bój ostatni.

Wiedzą się dzielą,

nauką zrywania oków

i, jak kromką chleba, nadzieją

zbliżających się kroków.

 

Już nie umilknąć krokom!

To dobrze, tak być musi,

że kroków Rewolucji

jedni słuchają z trwogą,

a inni - dwa są światy! -

idą trudną i piękną drogą

w tych kroków gorące ślady.

 

II.

Co dzień przyniesie?

           Już granica

z tyłu została. Teraz czeka

uśmiech i mocna dłoń Iljicza

w Krakowie.

           O, jak bardzo ciekaw

tych rozmów, tych gorących dysput

podróżny. Dla nich - nie żal nic mu!

On jest działaczem - bolszewikiem,

więc każde słowo dynamitem

być musi.

          Długo w wieczór obaj

będą mówili o narodach,

o partii, o proletariacie -

I ani jedno tu nie padnie

słowo na próżno. Dym fajczany

oklei, jak tapeta, ściany,

a oni będą budowali

świat nowy - jeszcze tak daleki,

świat nowy - bliski, namacalny,

jak uścisk przyjacielskiej ręki,

jak mądrość tych, którzy go tworzą,

jak kraj ów, w którym wzniecą pożar

co nie spopiela lecz buduje:

gdzie pusto było on płomieniem

liźnie – i domy stają dumnie.

piach w żyzną się zamienia ziemię.

 

A noc listopadowa trwa.

Nim brzask wynurzy się za oknem,

wiele rozważą spraw ci dwaj.

 

Podróżny lubi ranki słotne

w tym obcym mieście.

           Obcym? Nie!

Wszak tu. Jak w Pitrze, ledwie dnieje,

z suteryn z robotniczych dzielnic

zaczyna się wędrówka cieni,

synów wyzysku i niedoli -

do pracy? Czy też - do niewoli?

 

Więc trzeba wyjść i z nimi iść,

uczyć wyrazów: walka, protest, -

i powłóczącym stopom rytm

nowy narzucić własnym krokiem.

Robotnik szybko się nauczy

stanowczych kroków rewolucji!

 

- Czasie! Nad trwaniem się nie lituj!

Nadejdą dni, nadejdą ludzie.

Na razie - rok dwunasty. Grudzień.

W skromnym krakowskim hoteliku

epoki się zwierają bliżej:

nowa zwycięży, stara zginie!

Rozprawę swą, jak wyrok, pisze,

jak pieśń bojową, jak manifest,

ktoś kto ma oczy przenikliwe

I czarnych brwi upartą linię...

 

III.

Chwalą astronomowie mruganie gwiazd -

przez ile świetlnych lat dociera do nas!

W historii inny rachunek, - lecz i tutaj czas

pokonuje promienna ludzka wola.

 

I chyba żaden fizyk nie wyjaśni,

choćby najświetniej znał zasady echa,

dlaczego poprzez lata wciąż mocniej I wyraźniej

odgłos kiedyś stawianych kroków dobiega.

 

A przecież tak jest - mijają dziesięciolecia

i Kraków burzy się wsłuchany w owe kroki.

I głośniej z każdym dniem w rozmowach, myślach, pieśniach

o tej, co musi nadejść - nadejdzie - już nadchodzi!

 

Burżujów nowych metod uczyły zagranice,

faszyści triumfalny marsz zawyli,

gdy w „Sempericie” padały robotnice,

kopane w brzuch miażdżone pałami gumowymi.

 

Lecz nie zagłuszyć nie zadusić nigdy niczym

odgłosu kroków który rośnie, potężnieje:

świt co dzień wstawał na przedmieściach robotniczych

i budził kroki. Walka trwała. I trwał gniew.

 

Jak naszych bito jak w defach katowano!

Ale milczeli i oczu nie spuszczali,

o rewolucji chroniąc myśl swą twardą

i w sercu hasło, niby pancerz – S t a l i n.

 

I znów listopad. Rok czterdziesty drugi.

Tym razem kaci mundur noszą obcy.

W Krakowie, na Montelupich,

śmierć zwyciężają, ginąc, peperowcy.

 

A KROKI BRZMIAŁY CORAZ SILNIEJ I DONOŚNIEJ,

OD STALINGRADU DOBIEGAŁ KROKÓW ODGŁOS,

OD STALINGRADU SZŁY DYWIZJE STALINOWSKIE,

BY ZNISZCZYĆ FASZYZM, BY OCALIĆ LUDZKĄ GODNOŚĆ.

 

Cóż gwiazd dalekich blady, smutny blask -

nim do Krakowa dotarł, dawno wystygł!

O ileż trwalszy i ważniejszy ślad

wyzwoliciela - czerwonoarmisty!

 

Jaki jest sens ballady?

Kraków? Wielu z nas nie zna go prawie!

A przecież staramy się

           iść w Stalina ślady

w Szczecinie, Katowicach, Warszawie.

 

W miastach i wsiach, w których nie był nigdy

a może i nie słyszał o nich towarzysz Stalin,

kiedy ginie świat wyzysku I krzywdy,

stalinowego dzieła ślad zostaje.

 

Zapamiętajmy, powtarzając wieść o krokach

rewolucji, która nigdy nie spocznie,

że jest to też stąpanie ciężkie chłopa,

co miedze swojej wsi rozorał w poprzek.

 

Jam dumny, że pod Stalina przewodem myśmy

w ogniu bitew epoki hartowali się,

jam dumny, że myśl nasza z jego jest myśli

i że jego walka jest w naszej walce.

 

Jam szczęśliwy że droga wyraźna i prosta,

a choć trudna, nikt nie sprowadzi z niej dziś nas!

Jam szczęśliwy: do socjalizmu zbliża się Polska,

moja robotniczo - chłopska ojczyzna.

 

A jeśli i komunizm już nie tak daleko

i dane będzie nam własnymi chłonąć go zmysłami,

nachylmy się nad niemowlęcia kolebką,

aby je ochrzcić najserdeczniej: S t a l i n !

 

Ballada o Stalinie w Krakowie i o krokach rewolucji, 1949