Dzisiejsza data:

Widok Krakowa

Przede mną Kraków w szarej kotlinie. 

Jaskółki go niosą na długich warkoczach

z powietrza. Pilnują go gawrony

w czarnych pelerynach. W krzewie

czeremchy huczą głodne pszczoły.

Koty czuwają na dachach samochodów.

Co było, co jest, starannie oddzielone.

Królowie w marmurowych grobach, groby

w piwnicach, Bóg w modlitwach, palce

w pierścieniach.

Przede mną kościół świętej Katarzyny,

nigdy nieukończony (jaki ciężki

brulion). Gotyckie łuki pną się

pod górę, plecy sennych mnichów,

którzy zapomnieli, jakie słowo może

obudzić Pana. Przede mną niska dolina.

Samotna stara kobieta mieszkała

tutaj i niedawno zmarła, ze starości

lub z samotności. Kto zapamięta,

jakie ciasto piekła i jakie gniewne

miała oczy? Którego państwa jest teraz

obywatelką? Kto jej udzielił azylu?

(Zetlały paszport, oczy: zuchwałe).

Czarne topole stoją przy niej

a w liściach uwięziony słowik ćwiczy

to samo co zawsze perliste proroctwo.

Wieczorem nietoperze niepewnym lotem

budują kruche przymierze.

Przede mną Kraków, szara dolina.

Plantami, gęstym tunelem, biegnie

dziewczyna na wykład, spóźniona.

W jej włosach rosną płatki piwonii,

w jej włosach czułość czasu uwiła gniazdo.

Biegnie szybko, lecz się nie przesuwa,

wciąż jest w tym samym miejscu,

pod kasztanami, które zrzucają zieleń

i wkładają nową.

Przede mną lśniąca trawa, otwarte

scyzoryki, szpaki jak skauci, horyzont,

inne miasta, granice, balkony, myśli,

podwójne znaczenia. Mgły się podnoszą,

mgły opadają. Wielkie ciała kościołów

jak balony na uwięzi kołyszą się

powoli, ich dzwony, serca spiżowe

i harde, wydają dźwięk pajęczy.

Dzieci biegną po kamiennych płytach,

toczą obręcze, a słońce przed nimi

spragnione chłodu chowa się w cieniu

jaworów. Z kominów idą wiotkie dymy,

tak jakby ciągle trwało konklawe

i jakby nawet mury kamienic chciały

wziąć udział w zabawie istnienia

i słyszę coraz głośniejszy śpiew

rosnący w wilczych gardłach podwórek,

śpiew zapomnianych, śpiew pokrzywdzonych

i niemych, nieobecnych, umarłych,

głosy tych, co szli cicho przez życie,

słyszę, słyszę wzbierającą muzykę,

łoskot, huk, modlitwę, kołysankę,

pieśń tonących statków i okrzyki ocalonych.

Rano wilgi proszą o wodę, wieczorem

płaczą puszczyki i w miejskim teatrze

skarżą się porzucone kochanki

i wibruje dzika pieśń w tylu krtaniach

i zasypia więzień i ubek i wypożyczony

z wielkiej biblioteki wieczny świat.

 

wiersz z tomu Jechać do Lwowa

cyt. za: Adam Zagajewski, Wiersze wybrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2010, s. 111-113