Dzisiejsza data:

Wyrwiczówna Aniela

(? – 17 I 1894 Kraków)

aktorka

           Aktorka Teatru Miejskiego w Krakowie. Przybyła do Krakowa w październiku 1893 roku.

           Została zastrzelona przez Michała Chądzyńskiego, z amerykańskiego rewolwer Smith & Wesson Model 1 (kal. 5,6 mm), który następnie popełnił samobójstwo. Motywem miał być zawód miłosny.

Od grudnia otaczał ją swoimi względami, jednak nawet ona sama nie posądzała go o afekt miłosny.

Jak opisuje „ECHO MUZYCZNE, TEATRALNE I ARTYSTYCZNE” w numerze 539 (4) z dnia 15 (27) stycznia 1894 roku:

            „Pod morderczym ciosem padła w dniu 17 b. m., przebywająca zaledwie od trzech miesięcy na tutejszej scenie Aniela Wyrwiczówna, ulubienica publiczności krakowskiej, podpora repertuaru i jedna z najzdolniejszych naszych artystek. Śmierć jej jest niepowetowaną stratą dla teatru, to też wiadomość o jej tragicznym zgonie wywołała powszechny żal nie tylko w świecie artystycznym ale i w najszerszych kołach miasta.

(…. )

             W dniu 17 b. m. popołudniu o godzinie piątej przyszedł on [Chądzyński], jak zwykle, w odwiedziny do Wyrwiczówny, a, zastawszy mieszkanie zamkniętem, otworzył je własnym kluczem, który poprzedniego dnia kryjomo stróżce zabrał. W mieszkaniu, w salonie, świeciła się lampa, gdyż artystka wyszła tylko na chwilę, do sąsiadujących z nią o ścianę pp. Schneidrów. Chądzyński, który widocznie przyszedł z silnem postanowieniem zamordowania Wyrwiczówny i siebie, obrał pozycyę wyczekującą w przylegającej do salonu nyżce. ,Gdy artystka weszła do pokoju po chustkę od nosa, którą pozostawiła, Chądzyński rzucił się na nią i strzałem z rewolweru, skierowanym w skroń, położył ją na miejscu trupem.

Drugim strzałem, również w skroń skierowanym, zabił sam siebie. Wszystko razem trwało zaledwie kilka minut.

Gdy doktorowa Sehneidrowa, zaniepokojona nieobecnością swego gościa, przyszła zobaczyć, co się z Wyrwiczówna stało, znalazła na środku salonu dwa ciała, broczące krwią po dywanie.

Chądzyński żył jeszcze ale charczał już w agonii.

Lampa, przysłonięta różowym abażurem, oświecała bladem światłem tę ponurą scenę.

Na miejsce wypadku zeszła po upływie godziny komisya policyjno-sądowa, złożona z komisarza policyi Rękiewicza, fizyka Wilkosza, komisarza magistratu i nadkomisarza policyi Swolkiena. Po spisaniu protokułu oględzin, zwłok i miejsca, ciało Chądzyńskiego, który po upływie pół godziny wyzionął ducha, odesłano do kliniki sądowej, zwłoki zaś Wyrwiczównej, na żądanie osób uprawnionych, pozostawiono w mieszkaniu i oddano pod dozór i odpowiedzialność d-ra Schneidra. Zwłoki nieszczęśliwej, złożone na dywanie, nakryto białym całunem i położono na nich wizerunek Matki Boskiej.

O szybkości ciosu, który spowodował u Wyrwiczównej śmierć natychmiastową, świadczy okoliczność, że zamordowana - nie miała nawet czasu wypuścić z rąk kluczy od mieszkania, które nazajutrz dopiero odnaleziono w jej kurczowo zaciśniętej dłoni.

Przyczyna tego rozpaczliwego kroku i podwójnego morderstwa jest dla najbardziej nawet wtajemniczonych w stosunki artystki nieodgadniona. Nie ulega wątpliwości, że przyczyną była nieszczęśliwa czy beznadziejna miłość Chądzyńskiego do koleżanki, ale najbliżsi, którzy patrzyli na ten chłodny, konwencyonalny stosunek obojga młodych do siebie, nie byliby przypuszczali możliwości podobnego rozwiązania, tem bardziej, że Wyrwiczówna nie miała żadnych zgoła wielbicieli, a tem samem nie mogła dawać powodu do zazdrości.

Pewne światło na sprawę rzuca list, znaleziony w kieszeni paletota Chądzyńskiego, a adresowany do dyrektora teatru.

List ten brzmi:

           „Drogi dyrektorze! Przebacz mi tę krzywdę, jaką wyrządzam tobie. Niech Bóg ci da, zacny człowieku, wszystko na świecie najlepsze. Żyć dłużej nie można. Cierpię okropnie. Chądzyński.

P.S. Koszta pogrzebu pokryją siostry moje, mieszkające w Płocku. O jedno proszę. Pochowajcie mnie przy niej. Niech nam na pogrzebie marsza szopenowskiego zagrają”.

           Wiadomość o tragicznym zgonie dwojga artystów lotem błyskawicy rozeszła się po mieście, wywołując nieopisaną sensacyę. W teatrze dawano „Wesele Figara”, a artyści grający zaledwo byli w stanie dokończyć przedstawienia.

Teatr krakowski traci w Wyrwiczównie jedne z najlepszych i najbardziej utalentowanych sił w personelu kobiecym. Młoda artystka w ciągu krótkiego, bo zaledwo kilko-miesięcznego pobytu na scenie tutejszej zdobyła pierwszorzędne stanowisko w wydziale ról salonowych, do jakich ją powołano.

Wielka inteligencya i wdzięk, rzadko na scenie spotykany pierwiastek kobiecości, który stanowi istotę roli, zjednał jej szerokie uznanie i uczynił ulubienicą publiczności.

Ostatnio najwyższe pochwały zdobyła za Adę w „Przyjaciółce żon” i rolę bankierówny w „Honorze”. Strata dla teatru krakowskiego tem dotkliwsza, że niepowetowana.

Wymownym wyrazem ogólnego żalu i sympatyi całego miasta dla nieszczęśliwej ofiary był wspaniały obrzęd pogrzebowy, jakim Kraków uczcił zgasłą artystkę.

Kilkunastotysięczna fala publiczności towarzyszyła zwłokom na miejsce wiecznego spoczynku. Kondukt, poprzedzony orkiestrą „Harmonii” posuwał się przy jej dźwiękach z majestatyczną powagą przez ulicę Basztową i Szpitalną, poczem, przed gmachem teatru nowego, reżyser sceny, p. Józef Kotarbiński, podniosłą i wzruszającą mową uczcił pamięć wybitnej artystki. Trumnę do grobu ponieśli koledzy na swych barkach.

Kilkadziesiąt wieńców, złożonych na trumnie i wzruszający płacz kolegów i koleżanek, oraz szerokiego koła przyjaciół i znajomych, był ostatnim objawem tej rzeczywiście wyjątkowej sympatyi, jaka zasłużenie otaczała przedwcześnie zgasłą artystkę.

Zwłoki ś. p. Wyrwiczówny staraniem rodziny nazajutrz po pogrzebie zostały wyjęte z grobu murowanego na cmentarzu krakowskim i przewiezione do Warszawy, gdzie w myśl życzenia zmarłej, niejednokrotnie za życia wyrażonego, pochowane zostały na cmentarzu powązkowskim.

W. Pr.

* *

Orszakowi pogrzebowemu w Warszawie towarzyszyły tłumy publiczności, cały skład teatru łódzkiego, oraz wielu z pomiędzy kolegów warszawskich.”